Pierwszy start w zawodach – zaliczony!
Pogoniłam żubra w Niepołomicach. Pościg wyniósł całe 15 kilometrów.
I nie, nie było na mecie ani piwa nazwanego na cześć wyżej wspomnianego zwierza, ani nawet sety żubróweczki :( Nazwa zatem symboliczna!
Na
bieg zdecydowałam się dopiero rano tego samego dnia. Przez co zapłaciłam
prawie dwa razy więcej wpisowego niż wynosiło ono tydzień wcześniej –
no, ale kto bogatemu zabroni! Żarty żartami, a tak poważnie to ja się po
prostu bałam wcześniej zapisać. Bo kontuzja przywodziciela, bo kolano
boli, bo strach że się zbłaźnię, że nie dobiegnę, albo że dobiegnę, ale
jak już zwinął metę itd. itp.
Dobę
przed biegiem, to jest w sobotę rano, zaczęłam by bliżej decyzji o
spróbowaniu swych sił w biegu, wieczorem przeszło to już w niemalże
zdecydowanie co w niedzielny poranek (dokładnie o 5 rano) zaowocowało podjęciem decyzji o udziale w pogoni za żubrem. Punkt o 8 rano stawiłam się ja i mój pies w biurze zawodów, co by oficjalnie przyklepać chęć udziału. Moją nie psa!
Wróciłam
do domu, do biegu zostały nie całe 4 godziny i zaczął się stres i ból
brzucha. Bo na pewno nie dam rady! Bo mnie noga boli, jedna i druga,
kolano i stopa, udo i głowa! W ogóle jeśli stan moich
biednych kończy pozwoli mi dobiec, to na pewno będę ostatnia. Blamaż
wraz z porutą do końca życia mnie czeka, i pozostanie mi emigracja w
aurze hańby. Jakoś na godzinę przed biegiem głowę wypełniły chwilowo problem z cyklu ‘w co się ubrać’.
Może
bym problemu nie miała gdybym przy okazji ostatniej wypłaty mocno nie
poszerzyła mej sportowej garderoby. Były jedne getry i t-shirt, nie było
problemu z wyborem. A tak to (cholerny kapitalizm), muszę się
zdecydować czy krótkie spodenki czy może getry, czy koszulkę z rękawkiem
czy może bez, czy białą czy różową. I najważniejsze, które to zaś buty
ubrać?! I uwaga uwaga - na pierwsze zawody w karierze wybrałam funkiel
nówki nieśmigane, pepeszki zakupione dzień wcześniej!
Wiem,
wiem! Błąd podstawowy i brak profesjonalizmu absolutny! Ale jako, że
mam ostatnio dosyć sporo problemów z kontuzjami wszelakimi, postanowiłam
zainwestować w nieco stabilniejsze buty niż dotychczas używałam. Po
zakupie w sobotę, przebiegłam kontrolnie w nowych butkach jakieś 6km ,
okazały się całkiem całkiem, więc podjęłam ryzyko i zdecydowałam, że to
właśnie w nich popędzę za żubrem.
Im
bliżej godziny startu tym nerwówka była większa, w dodatku zaczął lać
deszcz co oddawało stan mej duszy. Załamanie totalne dopadło mnie
dopiero kiedy dotarłam na miejsce startu. Zobaczyłam tych wszystkich
profesjonalistów, z Garminami na rękach, w skarpetach kompresyjnych, z
cudami bajerami, bidonami. Poczułam się jakoś z innej bajki zupełnie.
Wszyscy się rozgrzewali, ale tak mega profesjonalnie! Nogami i rękami
tak machali, że ja po takich ewolucjach niechybnie wylądowałabym na
SORZE. Totalnie nie na miejscu byłam, nie wiedziałam jak się zachować,
potruchtałam coś w miejscu pomachałam nogą lewą, prawą, i stwierdziłam,
że nie będę próbowała na siłę małpować tych ludzi wokół bo sobie pewnie
krzywdę zrobię, skoro nigdy wcześniej takich szpagatów nie robiłam.
Minę
miałam w każdym razie nie tęgą, łzy w oczach, i chęć ucieczki jak
najdalej co by sobie wstydu nie robić. Na szczęście nie wypeniałam i
pobiegłam.
Poleciałam
z tłumem! I było cudownie! Chociaż przyznam , że przez jakieś 2
pierwsze kilometry serce ze strachu mi latało strasznie. Przez co nie
mogłam wyrównać oddechu. Biegło mi się elegancko, przywodziciel nie
bolał (cud!!!), kolano tylko odrobinkę, nowe buty sprawdzały się
bombowo.
Malutki kryzys miałam na jakimś 9 km, gdy pokonać trzeba było dłuuuuuugi podbieg, który niestety pokonał mnie,
i na kilkanaście sekund musiałam przejść w marsz. W okolicach 13
kilometrach zaczęłam czuć zmęczenie, które towarzyszyło mi już do końca
biegu. Jestem bardzo zadowolona z finiszu, bo na ostatnich metrach,
udało mi się przyśpieszyć i urwać z peletonu. Do tej pory nie wiem skąd
wzięłam na to siły. Ekstra uczucie! Czas, hmmm, no tyłka nie urywa bo 1h
26 m i kilkanaście sekund. Pewnie mogłam dać z siebie więcej, ale był
to mój pierwszy bieg, zupełnie nie wiedziałam jak rozłożyć siły. Całą
niedziele chodziłam blada i dumna ( i zmęczona).
Fajne to bieganie!