poniedziałek, 13 maja 2013

MOTYWACJA PADŁA I LEŻY

Motywacja moja, bez powodu i ostrzeżenia wzięła i padła. Cicho plasnęła o ziemie i odczołgała się gdzieś na bok, co by się pod nogami nie plątać i żeby znaleźć ją nie było łatwo.
Od dwóch tygodni nie miałam żadnego dłuższego wybiegania. Generalnie krótszych treningów też jak na lekarstwo, bo tylko 3 w zeszłym tygodniu (w sumie 21.6km). Zresztą w długi weekend majowy też nie poszalałam z bieganiem, bo zimno, bo leje, bo pod górę…
Dzisiaj, psia krew, też leje, też zimno, szaro i ciemno. Nie to, że boje się biegania w deszczu, bo nie raz mi się zdarzyło bez większego bólu. Właściwie nie wiem o co chodzi. Bo ani się nie przeforsowałam ostatnio, ani mnie nic nie boli, ani się źle nie czuje, a żeby wyjść pobiegać to się jakoś zebrać nie mogę!
Męczy mnie to okrutnie, i mam wyrzuty sumienia, że nie mogę wziąć się w garść i ruszyć tyłek na trasę. Tym bardziej, że doskonale wiem jak dobrze by mi to zrobiło, jak bardzo by mi to poprawiło humor i uciszyło wyrzuty sumienia. I co z tego…
Zawinę się w koc, posiedzę popatrzę jak pada, zjem paczkę ciastek lub dwie, i podręczę się, że mam beznadziejny słomiany zapał, że z takim podejściem nie ma szans żebym przebiegła wymarzony maraton, ba! żebym nawet 15 km przebiegła. I jeszcze sobie zacznę rozmyślać, że jestem gruba i brzydka w dodatku (ale to dopiero jak skończę drugie opakowanie ciastek!).

Poniedziałek jednym słowem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz