środa, 15 maja 2013

SAMOTNOŚĆ DŁUGODYSTANSOWCA

Samotność dopada wszystkich bez wyjątku. Prędzej czy później, każdy człowiek doświadcza chwil, w których czuje się całkowicie osamotniony, bez jednej bratniej duszy u boku na której mógłby się wesprzeć w momentach kryzysu.


Ponieważ wciąż nie biegam dłużej niż godzina z hakiem przy jednym podejściu, typowa „samotność długodystansowca” jeszcze przed mną.

Obecnie doświadczam samotności w mentalnym wymiarze. Poświęcam kolejne godziny, tygodnie, miesiące na treningi, wylewam wiadra potu i walczę ze swoimi słabościami. Pojawiają się zarówno kontuzje, z którymi nie wiem jak sobie poradzić, jaki i doły i blokady psychiczne, które mocno zniechęcają do działania. Samotność której doświadczam, to uczucie samotni w przeżywaniu zarówno radości po zakończonym biegu, jak również osamotnienia w przeżywaniu bólu, zwątpienia, zmęczenia.


Nie jestem większym megalomanem niż reszta społeczeństwa. Nie potrzebuję rzeszy wpatrzonych we mnie kibiców,  podziwiających to moje „widzi misie”, którym jest bieganie. Przyznam jednak, że ogromnym wsparciem była by chociaż jedna bratnia dusza w moim najbliższym otoczeniu, która wspierałaby mnie w moich biegowych zapędach i dodawała otuchy w chwilach kryzysu.

Ostatnio doskwiera mi totalny brak motywacji. Wszystko mnie dołuje i zniechęca. Strasznie ciężko znoszę fakt, że nie robię widocznych postępów, że długie wybiegania kosztują mnie tyle zdrowia i energii, że nękają mnie ciągle bóle (to w udzie, to w stopie)  i nie wiem jak się ich pozbyć. Wściekam się na siebie, że od kilku miesięcy nie potrafię odłożyć kasy na sprzęt pomiarowy do biegania i na lepsze buty. Totalna degrengolada.

Wracam wczoraj z treningu, ledwo 9 km przebiegłam, a tu już mnie coś w udzie ciągnie i kuje. Szlag mnie trafia! No bo co do cholery jasnej znowu! Chce biegać! A nie tracić czas i nerwy na walczenie z bólem. Wróciłam podłamana, porozciągałam się delikatnie, usiadłam na chwilę i już wstać nie mogłam- tak bolało.

Pokuśtykałam cała zła i zniechęcona pod prysznic, nasmarowałam się maścią, i żeby ubrać skarpetkę musiałam przysiąść bo nie mogłam ustać na bolącej nodze.

Zaskomlałam coś do mojego Ukochanego Jedynego, że o ja biedna malutka, i że auuuu. A mój konkubent, zamiast otuchy i pogłaskania po głowie uraczył mnie mądrością swą nieskończoną, że  nic dziwnego, że boli bo bieganie jest głupie. Głupie, bo nie ma to większego sensu, jeżeli ludzie robią coś do czego nie są stworzeni i jest to ponad ich siły itp. itd.

No to jak mnie szlag nie trafił! Jak we mnie nie zagotowało!!! Dobrze, że podobno wegetarianie przez to, że nie jedzą mięsa mają niższy próg agresji, i w sumie szczęście dla Cholery Jednego, że mnie ta noga tak bolała…Bo jak bym doskoczyła! A tak to walnęłam fochem z półobrotu i poszłam kwilić po cichutku w kątku i w samotności.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz