piątek, 5 lipca 2013

BIEG W POGONI ZA ŻUBREM


Pierwszy start w zawodach – zaliczony!
Pogoniłam żubra w Niepołomicach. Pościg wyniósł całe 15 kilometrów.
I nie, nie było na mecie ani piwa nazwanego na cześć wyżej wspomnianego zwierza, ani nawet sety żubróweczki :( Nazwa zatem symboliczna!

Na bieg zdecydowałam się dopiero rano tego samego dnia. Przez co zapłaciłam prawie dwa razy więcej wpisowego niż wynosiło ono tydzień wcześniej – no, ale kto bogatemu zabroni! Żarty żartami, a tak poważnie to ja się po prostu bałam wcześniej zapisać. Bo kontuzja przywodziciela, bo kolano boli, bo strach że się zbłaźnię, że nie dobiegnę, albo że dobiegnę, ale jak już zwinął metę itd. itp.
Dobę przed biegiem, to jest w sobotę rano, zaczęłam by bliżej decyzji o spróbowaniu swych sił w biegu, wieczorem przeszło to już w niemalże zdecydowanie co w niedzielny poranek (dokładnie o 5 rano)  zaowocowało podjęciem decyzji o udziale w pogoni za żubrem. Punkt o 8 rano stawiłam się ja i mój pies w biurze zawodów, co by  oficjalnie przyklepać chęć udziału. Moją nie psa!
Wróciłam do domu, do biegu zostały nie całe 4 godziny i zaczął się stres i ból brzucha. Bo na pewno nie dam rady! Bo mnie noga boli, jedna i druga, kolano i stopa, udo i  głowa! W ogóle jeśli stan moich biednych kończy pozwoli mi dobiec, to na pewno będę ostatnia. Blamaż wraz z porutą do końca życia mnie czeka, i pozostanie mi emigracja w aurze hańby.  Jakoś na godzinę przed biegiem głowę wypełniły chwilowo problem z cyklu ‘w co się ubrać’.
Może bym problemu nie miała gdybym przy okazji ostatniej wypłaty mocno nie poszerzyła mej sportowej garderoby. Były jedne getry i t-shirt, nie było problemu z wyborem. A tak to (cholerny kapitalizm), muszę się zdecydować czy krótkie spodenki czy może getry, czy koszulkę z rękawkiem czy może bez, czy białą czy różową. I najważniejsze, które to zaś buty ubrać?! I uwaga uwaga - na pierwsze zawody w karierze wybrałam funkiel nówki nieśmigane, pepeszki zakupione dzień wcześniej!
Wiem, wiem! Błąd podstawowy i brak profesjonalizmu absolutny! Ale jako, że mam ostatnio dosyć sporo problemów z kontuzjami wszelakimi, postanowiłam zainwestować w nieco stabilniejsze buty niż dotychczas używałam. Po zakupie w sobotę, przebiegłam kontrolnie w nowych butkach jakieś 6km , okazały się całkiem całkiem, więc podjęłam ryzyko i zdecydowałam, że to właśnie w nich popędzę za żubrem.

Im bliżej godziny startu tym nerwówka była większa, w dodatku zaczął lać deszcz co oddawało stan mej duszy. Załamanie totalne dopadło mnie dopiero kiedy dotarłam na miejsce startu. Zobaczyłam tych wszystkich profesjonalistów, z Garminami na rękach, w skarpetach kompresyjnych, z cudami bajerami, bidonami. Poczułam się jakoś z innej bajki zupełnie. Wszyscy się rozgrzewali, ale tak mega profesjonalnie! Nogami i rękami tak machali, że ja po takich ewolucjach niechybnie wylądowałabym na SORZE. Totalnie nie na miejscu byłam, nie wiedziałam jak się zachować, potruchtałam coś w miejscu pomachałam nogą lewą, prawą, i stwierdziłam, że nie będę próbowała na siłę małpować tych ludzi wokół bo sobie pewnie krzywdę zrobię, skoro nigdy wcześniej takich szpagatów nie robiłam.
Minę miałam w każdym razie nie tęgą, łzy w oczach, i chęć ucieczki jak najdalej co by sobie wstydu nie robić. Na szczęście nie wypeniałam i pobiegłam.
Poleciałam z tłumem! I było cudownie! Chociaż przyznam , że przez jakieś 2 pierwsze kilometry serce ze strachu mi latało strasznie. Przez co nie mogłam wyrównać oddechu. Biegło mi się elegancko, przywodziciel nie bolał (cud!!!), kolano tylko odrobinkę, nowe buty sprawdzały się bombowo.
Malutki kryzys miałam na jakimś 9 km, gdy pokonać trzeba było dłuuuuuugi podbieg, który niestety pokonał  mnie, i na kilkanaście sekund musiałam przejść w marsz. W okolicach 13 kilometrach zaczęłam czuć zmęczenie, które towarzyszyło mi już do końca biegu. Jestem bardzo zadowolona z finiszu, bo na ostatnich metrach, udało mi się przyśpieszyć i urwać z peletonu. Do tej pory nie wiem skąd wzięłam na to siły. Ekstra uczucie! Czas, hmmm, no tyłka nie urywa bo 1h 26 m i kilkanaście sekund. Pewnie mogłam dać z siebie więcej, ale był to mój pierwszy bieg, zupełnie nie wiedziałam jak rozłożyć siły. Całą niedziele chodziłam blada i dumna ( i zmęczona).

Fajne to bieganie!

sobota, 15 czerwca 2013

NOWY PLAN TRENINGOWY

Ze względu na kontuzje, zmuszona byłam zmodyfikować plan treningowy. Głównie chodziło o chwilowe zredukowanie długich niedzielnych wybiegań. 
"16 TYGODNIOWY PLAN DLA KONTUZJOWANYCH CIENIASÓW"

Tymczasem całą piękną słoneczną sobotę straciłam na leczenie kaca. Jak nie umrę to żyć będę...

czwartek, 13 czerwca 2013

SPORT TO ZDROWIE...utracone :(

Od 4 tygodni toczę nierówną walkę z kontuzją przywodziciela w prawym udzie. Jak się jej nabawiłam dokładnie wskazać nie potrafię. Wydaje mi się, że przerost ambicji doprowadził do przetrenowania.
 No i teraz mam za swoje. Pierwsze ok. półtora tygodnia ledwo co chodziłam. Bolało mnie udo po wewnętrznej stronie, od pachwiny do kolana i nie bardzo potrafiłam wskazać dokładne źródło bólu. Cierpienie było zawsze najgorsze, podczas każdego ruszenia z miejsca. Pierwsze kilka kroków bolało masakrycznie, ale z każdym następnym krokiem ból malał. Nie mniej jednak o bieganiu nie było mowy :( Kuśtykałam ciągle sycząc z bólu i instynktownie stawiając nogę mocno na bok, bo takie ‘ochronne’ chodzenie, było najmniej bolesne. Przez co poruszałam się jak pingwin u kresu życia. Przez 7 dni łykałam przeciwzapalny Majamil, przeciwbólowy Mydocalm Forte i smarowałam nogę żelem Traumon. Nie wiele to pomogło. Po 2 tygodniach od pierwszych mocnych objawów, trafiłam do fizjoterapeuty. Po godzinnym masażu doszło do pewnej poprawy, mogłam już stanąć na tej nodze np. przy ubieraniu skarpetki. Przez ostatnie 2 tygodnie musiałam do takich czynności siadać! Jako, że dwa długie tygodnie siedziałam na tyłku, nie wytrzymałam i 2 dni po wizycie u fizjoterapeuty poszłam biegać. Krótki dystans 5 km, w żółwim tempie. Przywodziciel bolał, zwłaszcza na początku, ale w miarę jak się rozgrzewał było coraz lepiej. Po 5 dniach byłam na kolejnym masażu u fizjoterapeuty, i musze przyznać, że jest lepiej. Ból wyraźnie się zcentralizował w jednym punkcie i teraz mogę wskazać gdzie dokładnie mnie boli. Biegać mogę, wolno i nie długo, ale mogę. Niestety mijają już 4 tygodnie, a przywodziciel ciągle boli, i przypomina mi o swoim istnieniu. Hartu ducha jednak nie tracę i walczę! Zmodyfikowałam plan treningowy na lżejszy i wierze, że uda mi się go zrealizować do wrześniowego maratonu we Wrocławiu. Tymczasem na fali, poszukiwania cudownego sposobu na uzdrowienie, stałam się posiadaczką wiedzy wszelakiej na temat przywodzicieli uda. W związku z powyższym,  w kilku następnych postach, podzielę się zdobytymi informacjami na temat specyfiki urazu, leczenia i zapobiegania kontuzji tego mięśnia.


Przywodziciele to grupa mięśni znajdująca się po stronie wewnętrznej uda, rozciągających się między miednicą, a kością udową.

Pełnią one funkcję ruchową, pociągając udo do linii pośrodkowej.

Są one również grupą stabilizującą miednicę przy pewnych czynnościach i  zabezpieczającą  staw biodrowy przed nadmiernym obciążeniem.


    Urazy przywodzicieli można podzielić na dwie kategorie:

- dolegliwości ostre (trwające krócej niż 3 miesiące),

 - przewlekłe. 
    W przypadku dolegliwości ostrych, czynnikiem inicjującym uraz, w wyniku którego dochodzi do uszkodzenia tkanki ścięgna. Dwie najczęściej spotykane lokalizacje – bezpośrednio przy przyczepie do kości łonowej lub kilka centymetrów niżej, przy przejściu ścięgna w brzusiec. Objawem towarzyszącym urazowi przywodziciela jest ból zlokalizowany w okolicy pachwiny (przy większych uszkodzeniach obecny jest przy obciążaniu kończyny). Dodatkowym objawem może być zmniejszenie siły mięśni przywodzących.

    Leczenie dolegliwości ostrych w pierwszych dobach powinno ograniczyć się do odpoczynku, chłodzenia i stosowanie maści czy lekarstw przeciwzapalnych. Chłodzenie i ewentualne owijanie bandażem elastycznym bolącej okolicy ma, jak w przypadku większości kontuzji, zmniejszyć obrzęk, jak również ból.

Do momentu uporania się z bólem, należy zaniechać wszelkiej aktywności fizycznej. Dopiero po kilku tygodniach (od 4 do 8) można zacząć normalny trening.  Ćwiczenie rozciągające możemy wprowadzić dopiero po odzyskaniu pełnej siły mięśniowej.

  Dolegliwości przewlekłe to bardzo często grupa uszkodzeń ostrych, które zaniedbane przeszły w fazę chroniczną. Niezbyt intensywny charakter dolegliwości nie zmusza do konsultacji ze specjalistą.  Często stosuje się w tym przypadku zasadę „zabiegania” takich urazów. Niestety nie tędy droga. Nieprawidłowe leczenie, kolejne mikrourazy doprowadzają do zmian degeneracyjnych. Związane z kontuzją dolegliwości mogą ustępować po dobrej rozgrzewce, ale będą się nasilać na krótko po wysiłku, w spoczynku. Jednak w fazie późniejszej ból podczas aktywności może stać się na tyle dotkliwy, że niemożliwe staje się kontynuowanie wysiłku. Dodatkowo ochronny sposób chodzenia i biegania na kontuzjowanej nodze doprowadzić może do zmian stereotypów ruchowych, co z kolei  może mieć wpływ na pojawienie się objawów w stawach odległych. Nieprawidłowa praca przywodzicieli i zmiany w ścięgnach mogą w konsekwencji doprowadzić również do zapalenia spojenia łonowego.

    Leczenie dolegliwości przewlekłych trwa znacznie dłużej i wymaga cierpliwości. Samo leczenie polega na wprowadzeniu systematycznych ćwiczeń rozciągających, na przemian z ćwiczeniami kolagenowymi i ekscentrycznymi (o tych ćwiczeniach w następnym poście). Bardzo skuteczny jest intensywny masaż poprzeczny ciągły (polecam wizytę u dobrego fizjoterapeuty). Ze względu na długotrwały charakter dolegliwości, terapia musi trwać nawet do 3 miesięcy! Co istotne w tym przypadku, i co sprawdziłam na sobie, bolące miejsce traktujemy ciepłymi okładami (a nie zimnymi jak w przypadku innych kontuzji). Ciepło poprawia ukrwienie uszkodzonej tkani przez co przyśpiesza gojenie.


Tyle w teorii, a co w praktyce to napisze później :).

środa, 5 czerwca 2013

ASICS GEL-EXCEL33 TEST

Noga boli, ciągle i bez przerwy. Po wizycie u fizjoterapeuty, okazało się, że to jednak nie dwugłowy mnie boli tylko przywodziciel (nie wiem zatem jak lekarz ortopeda wykoncypował poprzednią diagnozę – szklana kula zawiodła?!). Mało tego, boli mnie coraz więcej elementów w kontuzjowanej nodze, zaczęło pobolewać kolano i tyłek też boli…

Nie mniej jednak, nie odmówiłam sobie przetestowania nowych butków. Do tej pory, biegałam w nich trzy razy. Treningi były krótkie (ok. 5 km) i lekkie, ale jakieś odczucia i spostrzeżenia odnośnie nowych butów już mam.



Asics nie oparł się trendowi, w który wpisują się obecnie wszyscy producenci obuwia sportowego, model Gel Excel33 stworzony zostały z myślą o  'bieganiu naturalnym'. 
Buty przeznaczone do tego rodzaju biegu, określa się typem obuwia minimalistycznego. Mają one ograniczoną do minimum ilość systemów amortyzujących i stabilizujących, mniejsze nachylenie pięty w stosunku do palców, oraz są bardziej elastyczne niż inne buty biegowe, przez co dają lepsze czucie podłoża. Zadaniem takiego obuwia jest rozwijanie zaniedbanych mięśni stopy.


Zaczynając od początku, czyli od pierwszego założenia buta na stopę, stwierdzam, że są bardzo wygodne, nic w nich ni uwiera, ani nie gniecie. Cholewka jest stosunkowo elastyczna, opina stopę w komfortowy, umiarkowany sposób. Zapiętek jest elastyczny, wyposażony w boczne elementy żelowe, jest dosyć niski przez co nie naciska na ścięgno Achillesa, nie mniej jednak mam wrażenie że pozostawia trochę zbyt dużo luzu. Z uwagi na miękkość zastosowanych w butach systemów amortyzacyjnych, pierwsze kroki są magiczne :) Drepta się jak po poduszce. Daje to szczególnie miłe uczucie, jak po zakończonym treningu przechodzi się do marszu. Fakt ten jednak, nieco mi się kłóci z ideą butów minimalistycznych...

Jednak już podczas biegu, but sprawia wrażenie nieco twardego, szczególnie w okolicy palców, co jest pewnie spowodowane wyjątkowo elastyczną, gnącą się we wszystkich płaszczyznach  podeszwą (właśnie w rejonach palców i śródstopia).
Jeśli chodzi o zapiętek, jago miękkość negatywnie wpływa na poczucie stabilizacji podczas wszelkich zwrotów i zakrętów.

Jednym z pierwszych spostrzeżeń jest odczucie, że w nowych butach dużo naturalniej ląduje mi się na śródstopiu. Co jest znaczącym atutem, dla mnie - maniakalnie biegającej z pięty.
Podczas biegu odczuwam ból, w stopie w okolicach palców, szczególnie w kontuzjowanej nodze. Jest to pewnie następstwem faktu, iż były to moje pierwsze treningi w bucie z tak elastyczną podeszwą. Po biegu czułam także bóle w różnych innych partiach nóg, których wcześniej nie doświadczałam (w okolicach kolan i łydek). Mam nadzieje, że to też jest kwestia uruchamiania się nowych partii mięśni, w związku z zwiększoną elastycznością przedniej części buta, i że z czasem bóle miną…

Buty testowałam zarówno na asfalcie jak i na ubitym trakcie leśnym.  Po pierwszych 3 treningach stwierdzić mogę, że buty znacznie lepiej sprawdzają się na asfalcie.
 Podsumowując, but jest lekki u wygodny. Amortyzacja bardzo dobra, co zadziwia w przypadku butów do ‘naturalnego biegania’, gdzie spodziewałam się, że ilość wszelkich amortyzujących systemów będzie ograniczona do minimum, aby stworzyć stopie warunki jak najbliższe bieganiu na bosaka. Aczkolwiek dodać muszę, że ja bym w życiu takich butów nie kupiła, i absolutnie nie wyobrażam sobie obuwia do biegania pozbawionego amortyzacji. Co do trzymania stopy, to mam mieszane odczucia, ale może to przez kontuzję, więc na razie na ten tema szerzej się nie wypowiem.

niedziela, 2 czerwca 2013

POZA GRĄ ALE ZA TO W NOWYCH BUTACH

Kontuzja, kontuzją a kobieta sobą jest nawet jak ją noga boli. A nie od wczoraj wiadomo co kobiecie humor poprawia najbardziej. W walce z 'bez biegową depresją' sięgnęłam po środek niezawodny. Zakupy!
Z okazji dnia dziecka kupiłam sobie nowe buty.
Są piękne i fioletowe. Asics GEL-EXCEL33.
Na razie mogę tylko napisać, co dowiedziałam się na stornie producenta.
W butach zastosowana została technologia, która pomagają biegać bardziej naturalnie. Zastosowane zostały unikalnie umiejscowione głębokie nacięcia w podeszwie, co umożliwić ma bardziej naturalny ruch stawu podskokowego.
Ten model zawiera również rozszerzony Propulsion Trusstic. Naśladowanie rozcięgna podeszwowego w łuku stopy, pomaga napędzać stopę naprzód.
Guidance Line na całej długości podeszwy sprzyja bardziej efektownemu sposobie przetaczania od pięty do palców.
Pieta zawiera widoczny GEL dla doskonałej amortyzacji, podczas gdy podwójnej gęstości podeszwa środkowa wykonana z SpEVA na górze oraz Solyte na dole, ma zapewniać doskonałą proporcję amortyzacji, stabilizacji oraz szybkości reakcji.
Zapiętek Clutch Counter wraz z pianka Personal Heel Fit stwarza sprzyjające dopasowanie wokół pięty. 
Technologia Guidance Line to rozwiązanie techniczne, dzięki któremu zachowana zostaje możliwość naturalnych ruchów stopy podczas biegu. Wady postawy, zmęczenie i kontuzje są ze sobą ściśle powiązane. Wspomniane wyżej rozwiązanie zostało zaprojektowane, by umożliwić butom harmonijne współdziałanie ze stopami zgodnie z ich naturalną linią chodu i ochronę przed kontuzjami. Dzięki oddzieleniu podeszwy środkowej i zewnętrznej,  kopiowany jest tor ruchu ludzkiej stopy przez co utrzymuje  się ją w prawidłowej pozycji.  

Guidance Line to widoczna linia w środkowej i zewnętrznej części podeszwy, która biegnie przez środek stopy od pięty do palców. Rezultatem jest dostosowująca się platforma buta, która zapewnia bardziej gładkie przejście od fazy uderzenia pięty o podłoże aż do momentu przejścia na palce przy każdym kroku. Automatycznie Guidance Line pomaga w ten sposób biegaczom utrzymać naturalny i sprawny sposób chodzenia, szczególnie na dłuższych dystansach.


 
Tyle informacji ze strony asics.pl, ile buty są warte w rzeczywistości, napisze jak tylko je wypróbuje.
A tymczasem zmagam się ciągle z kontuzją. Jutro idę na masaż do fizjoterapeuty, zobaczymy co się dowiem.
 

sobota, 1 czerwca 2013

POZA GRĄ

Kontuzja trzyma i odpuścić nie chce:( Od dwóch tygodni, siedzę na tyłku, i popadam w totalną depresje z odstawienia biegania. Byłam u dwóch "specjalistów". Jak jeden zawyrokował, że to przeciążenie mięśnia dwugłowego, tak drugi popatrzył w kartę i potwierdził diagnozę. Wspólne dla obu Panów było także to, że patrzyli na mnie ni to z politowaniem, ni to z pobłażliwością, coś na zasadzie 'wstała baba sprzed TV i pobiegła to teraz ma'. Na nic moje tłumaczenia, że nie biegam od wczoraj ani nawet od kliku miesięcy...Nadawali lekarstw, i nakazali bez względną przerwę w aktywności fizycznej. No więc plan treningowy sobie wisi koło lodówki, i na tym się jego rola kończy:( Biorę ja biedna te prochy, zimne okłady stosuje, smaruje, owijam, plastry nalepiam. I co? I nic poza tym, że portfel mam lżejszy, i wątrobę od lekarstw bardziej dziurawą. Chodzę dalej jak pingwin.
Mało tego, daleka jestem od samo-diagnozowania w oparciu o konsultacje u Wujka Google, ale mi to ni jak nie wygląda na mięsień dwugłowy. Boli mnie od pachwiny do kolona po zewnętrznej stronie uda. Ból najsilniejszy jest w górnej części uda, żeby tego było mało zaczął mnie boleć tyłek po tej samej stornie (ale to pewnie od tego, ze kuśtykam jak Kwazimodo), i drętwieje mi skóra na stopie pod kostką tej samej nogi, coś jakbym miała nerw porażony...Tak, że noga bardziej nadaje się chwilowo do ucięcia niż do biegania.
Smutno, oj smutno:(

czwartek, 23 maja 2013

KONTUZJA

Próby zmiany techniki biegu z pięty na śródstopie skończyły się katastrofą.
Po niedzielnym wybieganiu, pozostała mi pamiątka w postaci pierwszej poważniejszej kontuzji w moim sportowym życiu:( Ledwo łażę, nogą ciągam jak herr Flick. I boli jak diabli. Byłam u znachora (ortopedy) dostałam Majamil, Mydocalm i Traumon. Siedzę na tyłku, łykam prochy i czytam urodzonych biegaczy.
I serce mi pęka, bo :
a) bedę miała obsówe w planie treningowym
b) jak ja pobiegnę w niedzielnym Cracovia Interrun;(

Nie utulona jestem dzisiaj w rozpaczy! Chlip

piątek, 17 maja 2013

CISNĘ Z PIĘTY!


 Tytułem wstępu - zawsze truchtam po tym samym lesie. Siłą rzeczy najsystematyczniejszych biegaczy śmigających po tymże samym lesie znam już całkiem dobrze z widzenia.
Biegnę sobie wczoraj raźno (a raczej kuśtykam bo mi się ból uda daje w znaki), a tu nagle z naprzeciwka wbiega w moją trajektorie lotu Pan Biegacz (jeden z tych już opatrzonych) z uśmiechem od ucha do ucha. Uśmiecha się niewątpliwie do mnie, bo po uprzednim rozglądnięciu się stwierdziłam, że na ścieżce oprócz mnie nie ma nikogo innego, ni dzika ni ssaka leśnego. Uśmiech zatem odwzajemniłam, bo kulturalna ze mnie dama, na co do mnie ów pan przemówił - „nie biegaj z pięty dziewczyno”. Okazało się, że obserwuje mnie już od dłuższego czasu, a raczej me daremne zmagania. Ja myślałam, że hasam powabnie niczym nimfa leśna po ścieżkach puszy, a tu mnie Pan Sympatyczny zatrzymuje bo już patrzeć nie może na moją tragiczną technikę. Zgroza!

 Zostałam obdarowana garścią rad, żebym przestała biegać po asfalcie, żeby zwolniła tempo i zaczęła eliminować bieg z pięty.

Przy okazji tej historii znowu wraca do mnie hasło ‘natural running’, które gdzieś ciągle wyłapuje, a to w fachowej prasie czy literaturze, a to w Internecie. I nie wiem jak to mam ugryźć. No bo co jeżeli dla mnie ‘naturalnym bieganiem’ jest bieg z pięty?

To jest sposób w jaki biegam odkąd pierwszy raz ubrałam buty biegowe. Ja po prostu biegnę przed siebie, nie skupiając się nad techniką. Ruszam nogami i przemieszczam się do przodu. I jestem szczęśliwa. A że cisnę z piętki? Czy to takie ważne? Biegnę jak potrafię, instynktownie.

Żeby nie było, że zakuta pała jestem, człowiek zacofany i zamknięty na postęp, to wczoraj poświęciłam całe 10 km na ‘doskonalenie techniki’, czyli próby biegu na śródstopiu. Łatwo nie było, wymagało to ode mnie 100% skupienia, i na pewno nie było dla mnie naturalnym sposobem biegania (jak by można oczekiwać po nazwie tej techniki). Każdy krok musiałam wymuszać, co się rozmija z czerpaniem przyjemności z biegania.


No nic pożyjemy (a raczej - pobiegamy) zobaczymy…

środa, 15 maja 2013

SAMOTNOŚĆ DŁUGODYSTANSOWCA

Samotność dopada wszystkich bez wyjątku. Prędzej czy później, każdy człowiek doświadcza chwil, w których czuje się całkowicie osamotniony, bez jednej bratniej duszy u boku na której mógłby się wesprzeć w momentach kryzysu.


Ponieważ wciąż nie biegam dłużej niż godzina z hakiem przy jednym podejściu, typowa „samotność długodystansowca” jeszcze przed mną.

Obecnie doświadczam samotności w mentalnym wymiarze. Poświęcam kolejne godziny, tygodnie, miesiące na treningi, wylewam wiadra potu i walczę ze swoimi słabościami. Pojawiają się zarówno kontuzje, z którymi nie wiem jak sobie poradzić, jaki i doły i blokady psychiczne, które mocno zniechęcają do działania. Samotność której doświadczam, to uczucie samotni w przeżywaniu zarówno radości po zakończonym biegu, jak również osamotnienia w przeżywaniu bólu, zwątpienia, zmęczenia.


Nie jestem większym megalomanem niż reszta społeczeństwa. Nie potrzebuję rzeszy wpatrzonych we mnie kibiców,  podziwiających to moje „widzi misie”, którym jest bieganie. Przyznam jednak, że ogromnym wsparciem była by chociaż jedna bratnia dusza w moim najbliższym otoczeniu, która wspierałaby mnie w moich biegowych zapędach i dodawała otuchy w chwilach kryzysu.

Ostatnio doskwiera mi totalny brak motywacji. Wszystko mnie dołuje i zniechęca. Strasznie ciężko znoszę fakt, że nie robię widocznych postępów, że długie wybiegania kosztują mnie tyle zdrowia i energii, że nękają mnie ciągle bóle (to w udzie, to w stopie)  i nie wiem jak się ich pozbyć. Wściekam się na siebie, że od kilku miesięcy nie potrafię odłożyć kasy na sprzęt pomiarowy do biegania i na lepsze buty. Totalna degrengolada.

Wracam wczoraj z treningu, ledwo 9 km przebiegłam, a tu już mnie coś w udzie ciągnie i kuje. Szlag mnie trafia! No bo co do cholery jasnej znowu! Chce biegać! A nie tracić czas i nerwy na walczenie z bólem. Wróciłam podłamana, porozciągałam się delikatnie, usiadłam na chwilę i już wstać nie mogłam- tak bolało.

Pokuśtykałam cała zła i zniechęcona pod prysznic, nasmarowałam się maścią, i żeby ubrać skarpetkę musiałam przysiąść bo nie mogłam ustać na bolącej nodze.

Zaskomlałam coś do mojego Ukochanego Jedynego, że o ja biedna malutka, i że auuuu. A mój konkubent, zamiast otuchy i pogłaskania po głowie uraczył mnie mądrością swą nieskończoną, że  nic dziwnego, że boli bo bieganie jest głupie. Głupie, bo nie ma to większego sensu, jeżeli ludzie robią coś do czego nie są stworzeni i jest to ponad ich siły itp. itd.

No to jak mnie szlag nie trafił! Jak we mnie nie zagotowało!!! Dobrze, że podobno wegetarianie przez to, że nie jedzą mięsa mają niższy próg agresji, i w sumie szczęście dla Cholery Jednego, że mnie ta noga tak bolała…Bo jak bym doskoczyła! A tak to walnęłam fochem z półobrotu i poszłam kwilić po cichutku w kątku i w samotności.


poniedziałek, 13 maja 2013

MOTYWACJA PADŁA I LEŻY

Motywacja moja, bez powodu i ostrzeżenia wzięła i padła. Cicho plasnęła o ziemie i odczołgała się gdzieś na bok, co by się pod nogami nie plątać i żeby znaleźć ją nie było łatwo.
Od dwóch tygodni nie miałam żadnego dłuższego wybiegania. Generalnie krótszych treningów też jak na lekarstwo, bo tylko 3 w zeszłym tygodniu (w sumie 21.6km). Zresztą w długi weekend majowy też nie poszalałam z bieganiem, bo zimno, bo leje, bo pod górę…
Dzisiaj, psia krew, też leje, też zimno, szaro i ciemno. Nie to, że boje się biegania w deszczu, bo nie raz mi się zdarzyło bez większego bólu. Właściwie nie wiem o co chodzi. Bo ani się nie przeforsowałam ostatnio, ani mnie nic nie boli, ani się źle nie czuje, a żeby wyjść pobiegać to się jakoś zebrać nie mogę!
Męczy mnie to okrutnie, i mam wyrzuty sumienia, że nie mogę wziąć się w garść i ruszyć tyłek na trasę. Tym bardziej, że doskonale wiem jak dobrze by mi to zrobiło, jak bardzo by mi to poprawiło humor i uciszyło wyrzuty sumienia. I co z tego…
Zawinę się w koc, posiedzę popatrzę jak pada, zjem paczkę ciastek lub dwie, i podręczę się, że mam beznadziejny słomiany zapał, że z takim podejściem nie ma szans żebym przebiegła wymarzony maraton, ba! żebym nawet 15 km przebiegła. I jeszcze sobie zacznę rozmyślać, że jestem gruba i brzydka w dodatku (ale to dopiero jak skończę drugie opakowanie ciastek!).

Poniedziałek jednym słowem…

wtorek, 30 kwietnia 2013

Maraton - 24 tygodniowy plan dla początkujących

W wyrabianiu formy podpieram się  planem treningowym przygotowującym w 24 tygodnie do maratonu.
Jestem na tygodniu ósmym, czyli dzisiaj czeka mnie 6km i 6 razy po 20 sekund szybszych przebieżek.
Eh...a tym czasem kawa, internet i ciastka.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

DZISIAJ NIE BIEGAM


Dzisiaj nie biegam. No nie mogę jakoś psychicznie na nogi stanąć po wczorajszej porażce treningowej.
Walne tylko "SZÓSTKĘ WEIDERA" (dzień 10), której też już mi się odechciewa, i odpalam grilla, wyciągam schłodzony alkohol i świętuje drugie urodziny mojego psa. W końcu okazja nie mała!

NAJLEPSZEGO PIES!


PECHOWA TRZYNASTKA

 Plan mam taki: 3 do 4 razy w tygodniu dystansy ok 8 km z treningiem interwałowym, a w niedziele dzień święty robię dłuższe wybieganie. I tak wczoraj pokonałam 13 km  (z zakładanych 14). Pokonałam to złe stwierdzenie, to raczej ten dystans pokonał mnie;(




Jak widać na załączonym wyżej podsumowaniu mojego wczorajszego 'biegu', procesja emerytów w Boże Ciało popierdziela szybciej...
Tempo wcale nie było najgorszym problemem. Gdzieś do piątego kilometra walczyłam z tym cholernym ciągnącym, męczącym bólem w dole brzucha zafundowanym przez kolkę. Około 8 km zaczęło mi się chcieć płakać z bliżej nieznanych mi powodów, a gdzieś od 9 czy 10 km zaczęły mnie tak nogi boleć, że dowleczenie się do domu jawiło mi się misją niewykonalną.
Koniec końców, dotarłam cała blada i nie dumna do domu, przemarznięta i z sygnałami ze strony organizmu, iż to już me ostatnie chwile na tym ludzkim padole.
Resztką sił wzięłam prysznic, i padłam nieprzytomna do łóżka gdzie spałam snem sprawiedliwego ze 2 godziny.
I taki to ze mnie biegacz długodystansowy, jak z koziej dupy trąbka.
Mimo, że dzisiaj czuje się dobrze, nie mam specjalnie zakwasów, ani zmęczona wybitnie się nie czuje, to jednak psychicznie rana została. Jakoś ciężko zabić niesmak po wczorajszym dramacie. Bieganie przecież miało by przyjemne, miały uwalniać się endorfiny, i takie tam historie.
Może jednak ja się do tego biegania nie nadaje;(



piątek, 26 kwietnia 2013

ENDOMONDO

Nie dorobiłam się, ach biedna ja, jeszcze  żadnego profesjonalnego sprzętu monitorującego treningi.
Garmin pozostaje ciągle w sferze marzeń :(
Póki co, od ponad roku korzystam z aplikacji na telefon – ENDOMONDO. 
Warunkiem korzystania z tego cuda jest telefon z GPS, a aplikacja w pakiecie jakim ja ją używam, jest darmowa.
Najważniejsze funkcje w wersji BEZPŁATNEJ: 
* rejestruje parametry związane z treningiem, m.in.:
- przebyta odległość,
- czas treningu,
- prędkość średnią i maksymalną
- spalone kalorie (ale najpierw trzeba podać wagę, taką bez ściemniania;)).

*mogę wprowadzić trening ręcznie jeżeli np. biegam na bieżni, albo ćwiczę na siłowni, albo  zapomniałam odpalić aplikację przed treningiem…:[
*podczas biegania zawsze słucham muzyki z telefonu, w tym samym czasie co kilometr Krystyna (tak na moje potrzeby nazywa się audio bajer) podaje mi czas każdego kilometra;
*Peptalk – super funkcja motywująca. Znajomi, którzy mogą śledzić mój trening na żywo na portalu ENDOMONDO, wpisują na mojej stronie krótki tekst, który po kilku sekundach dociera do mych uszów czytany przez powabny głos Krysi;
*jak już wspomniałam powyżej, nasze zmagania sportowe, na stronie ENDOMONDO, na żywo, w formie kropki przesuwającej się po mapie mogą oglądać rzesze wiernych kibiców i fanów (mama, tata, mąż, pies, zakład pracy, komornik…)
*w każdej chwili możemy obejrzeć  swoją trasę na mapie (czy to na telefonie czy to na komputerze na stronie ENDOMONDO)
*dla tych co mają nieprzemożoną potrzebę dzielenia się ze światem wszystkimi osiągnięciami ( typu ‘jem obiad z Misiem’ ,  ‘jestem w ciąży’, ‘mam kaca’)  jest opcja, wysłania podsumowania treningu na Oś Czasu na Facebooka.
Oprócz wymienionych przeze mnie wyżej funkcji, aplikacja ta w darmowej wersji umożliwia nam między innymi także:
* przeglądanie historii treningów i analizę międzyczasów;
*ustawienie dystansu jako celu i korzystaj z informacji głosowych, aby go osiągnąć;
 *synchronizację treningów na różnych platformach (wpis przez stronę, niektóre zegarki typu mój wymarzony Garmin);

*ściganie się z czasem znajomego i korzystanie z informacji głosowych, aby go pokonać (warunek konieczny – jakiś znajomy);
*sprawdzenie historii słuchanych utworów podczas treningów;
*ustawienie automatycznej pauzy, kiedy się nie przemieszczamy;
*spersonalizowanie wyświetlanych na  ekranie głównym danych, aby były widoczne te, które są dla nas najważniejsze;
*otrzymanie informacji głosowej o treningu poprzez naciśnięcie przycisku w słuchawkach (przewodowych).

  Poniżej zamieściłam kilka screenów, z mojej strony na portalu ENDOMONDO

historia treningów przejrzyście rozpisana na kalendarzu (pucharami automatycznie zaznaczane są rekordy- najlepszy czas; najdłuższa trasa itp)



na dole strony mamy eleganckie grafy na których możemy prześledzić nasze tempo na    danym kilometrze, jak również deniwelacje terenu

jest oczywiście i mapa z dokładnie wyrysowaną trasą naszego treningu, oraz podsumowanie, zawierające główne dane typu: średnia prędkość, spalone kalorie, długość trasy itd.



Wszystkie informacje na temat aplikacji znajdziecie na stronie producenta www.endomondo.com