piątek, 5 lipca 2013

BIEG W POGONI ZA ŻUBREM


Pierwszy start w zawodach – zaliczony!
Pogoniłam żubra w Niepołomicach. Pościg wyniósł całe 15 kilometrów.
I nie, nie było na mecie ani piwa nazwanego na cześć wyżej wspomnianego zwierza, ani nawet sety żubróweczki :( Nazwa zatem symboliczna!

Na bieg zdecydowałam się dopiero rano tego samego dnia. Przez co zapłaciłam prawie dwa razy więcej wpisowego niż wynosiło ono tydzień wcześniej – no, ale kto bogatemu zabroni! Żarty żartami, a tak poważnie to ja się po prostu bałam wcześniej zapisać. Bo kontuzja przywodziciela, bo kolano boli, bo strach że się zbłaźnię, że nie dobiegnę, albo że dobiegnę, ale jak już zwinął metę itd. itp.
Dobę przed biegiem, to jest w sobotę rano, zaczęłam by bliżej decyzji o spróbowaniu swych sił w biegu, wieczorem przeszło to już w niemalże zdecydowanie co w niedzielny poranek (dokładnie o 5 rano)  zaowocowało podjęciem decyzji o udziale w pogoni za żubrem. Punkt o 8 rano stawiłam się ja i mój pies w biurze zawodów, co by  oficjalnie przyklepać chęć udziału. Moją nie psa!
Wróciłam do domu, do biegu zostały nie całe 4 godziny i zaczął się stres i ból brzucha. Bo na pewno nie dam rady! Bo mnie noga boli, jedna i druga, kolano i stopa, udo i  głowa! W ogóle jeśli stan moich biednych kończy pozwoli mi dobiec, to na pewno będę ostatnia. Blamaż wraz z porutą do końca życia mnie czeka, i pozostanie mi emigracja w aurze hańby.  Jakoś na godzinę przed biegiem głowę wypełniły chwilowo problem z cyklu ‘w co się ubrać’.
Może bym problemu nie miała gdybym przy okazji ostatniej wypłaty mocno nie poszerzyła mej sportowej garderoby. Były jedne getry i t-shirt, nie było problemu z wyborem. A tak to (cholerny kapitalizm), muszę się zdecydować czy krótkie spodenki czy może getry, czy koszulkę z rękawkiem czy może bez, czy białą czy różową. I najważniejsze, które to zaś buty ubrać?! I uwaga uwaga - na pierwsze zawody w karierze wybrałam funkiel nówki nieśmigane, pepeszki zakupione dzień wcześniej!
Wiem, wiem! Błąd podstawowy i brak profesjonalizmu absolutny! Ale jako, że mam ostatnio dosyć sporo problemów z kontuzjami wszelakimi, postanowiłam zainwestować w nieco stabilniejsze buty niż dotychczas używałam. Po zakupie w sobotę, przebiegłam kontrolnie w nowych butkach jakieś 6km , okazały się całkiem całkiem, więc podjęłam ryzyko i zdecydowałam, że to właśnie w nich popędzę za żubrem.

Im bliżej godziny startu tym nerwówka była większa, w dodatku zaczął lać deszcz co oddawało stan mej duszy. Załamanie totalne dopadło mnie dopiero kiedy dotarłam na miejsce startu. Zobaczyłam tych wszystkich profesjonalistów, z Garminami na rękach, w skarpetach kompresyjnych, z cudami bajerami, bidonami. Poczułam się jakoś z innej bajki zupełnie. Wszyscy się rozgrzewali, ale tak mega profesjonalnie! Nogami i rękami tak machali, że ja po takich ewolucjach niechybnie wylądowałabym na SORZE. Totalnie nie na miejscu byłam, nie wiedziałam jak się zachować, potruchtałam coś w miejscu pomachałam nogą lewą, prawą, i stwierdziłam, że nie będę próbowała na siłę małpować tych ludzi wokół bo sobie pewnie krzywdę zrobię, skoro nigdy wcześniej takich szpagatów nie robiłam.
Minę miałam w każdym razie nie tęgą, łzy w oczach, i chęć ucieczki jak najdalej co by sobie wstydu nie robić. Na szczęście nie wypeniałam i pobiegłam.
Poleciałam z tłumem! I było cudownie! Chociaż przyznam , że przez jakieś 2 pierwsze kilometry serce ze strachu mi latało strasznie. Przez co nie mogłam wyrównać oddechu. Biegło mi się elegancko, przywodziciel nie bolał (cud!!!), kolano tylko odrobinkę, nowe buty sprawdzały się bombowo.
Malutki kryzys miałam na jakimś 9 km, gdy pokonać trzeba było dłuuuuuugi podbieg, który niestety pokonał  mnie, i na kilkanaście sekund musiałam przejść w marsz. W okolicach 13 kilometrach zaczęłam czuć zmęczenie, które towarzyszyło mi już do końca biegu. Jestem bardzo zadowolona z finiszu, bo na ostatnich metrach, udało mi się przyśpieszyć i urwać z peletonu. Do tej pory nie wiem skąd wzięłam na to siły. Ekstra uczucie! Czas, hmmm, no tyłka nie urywa bo 1h 26 m i kilkanaście sekund. Pewnie mogłam dać z siebie więcej, ale był to mój pierwszy bieg, zupełnie nie wiedziałam jak rozłożyć siły. Całą niedziele chodziłam blada i dumna ( i zmęczona).

Fajne to bieganie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz